Nasza podróż do Lwowa nie trwała długo, choć umęczyła nas porządnie. Najpierw autobusem do sąsiedniego miasta, potem pociągiem do Wrocławia. Odprawa na lotnisku, samolot do Lwowa i taxi na miejsce noclegu. O 13.50 czekaliśmy przy Pałacu Potockich na klucze od mieszkania. Przed nami 2 i pół dnia we Lwowie!
SPIS TREŚCI:
Kwaterunek
Jeśli organizujecie wyjazd na własną rękę, radzę skorzystać z pomocy pośredników, takich jak Booking.com. I nie chodzi tutaj o reklamę. Byłam na wyjeździe w Truskawcu, a na miejscu okazało się, że nikt nie odbiera mojego telefonu. Czekaliśmy z bagażami godzinę pod budynkiem. Nie znaliśmy miasta, dzielnicy, nie wiedzieliśmy, czy to bezpieczna okolica a zbliżał się wieczór. Napisałam do booking.com wiadomość. Odpowiedzieli od razu a po przyjeździe do domu pośredniczyli w mojej reklamacji. Dostałam zwrot gotówki, choć to niewiele w porównaniu ze strachem, jakiego się najadłam. Spodziewałam się, że będę nocować na dworcu! We Lwowie zarezerwowałam nocleg dokładnie na wprost Pałacu Potockich, ulica Mikołaja Kopernika 22. Brzmi swojsko? Taki był cały pobyt. Kręci się tu sporo turystów, mimo że obiekt jest odrobinę oddalony od centrum. Wejście w starą bramę kamienicy, trochę nas niepokoiło. Na podwórku wcale nie było lepiej. Dopiero mieszkanie nas uspokoiło. Zadbane, czyste, przestronne, żadnych ekscesów w nocy.
Dzień 1
Rzuciliśmy torby w kąt i ruszyliśmy do miasta „na zwiady”. Najpierw trzeba odnaleźć drogę do Prospektu Swobody, czyli długiego deptaka, zakończonego Operą Lwowską.
Cała dzisiejsza droga to 36 minut wg mapy. Wszędzie blisko: do deptaka , rynku, opery. Ruszamy prostą drogą przed siebie. Szybko wychodzimy zza rzędu kamienic na otwartą przestrzeń. Przechodzimy przez główną ruchliwą ulicę i stajemy na deptaku, gdzieś między pomnikiem Adama Mickiewicz a Tarasa Szewczenki. Taras Szewczenko był ukraińskim wieszczem i z powodzeniem możemy go przyrównać do Adama Mickiewicza.
szczegóły we wpisie:
Kawałek za pomnikiem schodzimy z deptaka i kierujemy się w jedną z bocznych uliczek. Z daleka rzuca się w oczy potężna budowla kościoła św. Piotra i Pawła. I tu nas czeka pierwszy zawód. Wszędzie rozstawiono rusztowania. Pokrywają całe wnętrze. Szkoda.
Szczegóły we wpisie:
Idąc równolegle z kościołem Piotra i Pawła, prędzej czy później dotrzecie do cerkwi Przemienienia Pańskiego. Polecam gorąco. Jest piękna, błękitna z niezliczoną ilością złoceń. Właściwie otwarta przez cały dzień. Kawałek za cerkwią zawracamy i w ciągu pięciu minut docieramy do ulicy Virmens’kiej, czyli Ormiańskiej.
Szczegóły we wpisie:
Dzielnica Ormiańska to jedna z najstarszych i najpiękniejszych ulic we Lwowie. Jest tu bardzo stara katedra Ormiańska. Do obejrzenia jest dziedziniec, kościół, kapliczka i mnóstwo polskich detali. W posadzkę wmurowano kawałki płyt, na których widnieje staropolskie pismo.
Klimat wnętrza po prostu nieziemski. Ściany zdobią malowidła Roshena. Dominują ciemne kolory brązu, czerwieni, granatu… Niespotykane we współczesnych kościołach.
Szczegóły we wpisie:
Opuszczamy dzielnicę Ormiańską i prosto, prościutko przechodzimy między zdobionymi kamienicami na Rynek. I tu kolejny zawód: Najbardziej znana kamienica na Rynku, czyli Czarna jest zasłonięta siatką. Oczywiście cieszy mnie remont, ale dlaczego właśnie TERAZ ???
Obeszliśmy plac rynkowy wokoło, chcąc się zorientować, gdzie co jest, bo następnego dnia tu wrócimy. Jak na pierwszy dzień, wystarczy atrakcji. Czas coś zjeść. Ruszamy wzdłuż czarnej kamienicy aż znajdziemy się w uliczce od przeciwnej strony niż tu przyszliśmy.
Szczegóły we wpisie:
Dalsza droga prowadzi wśród starych kamienic. Część z nich wyremontowano, ale jest to bardzo niewielka ilość. Zadzieramy głowy do góry. Widok jest przepiękny. Te wszystkie detale…
Wkrótce wyjdziemy na główną drogę, gdzie z daleka możemy zobaczyć kolumnę Adama Mickiewicza. Przechodzimy przez główną drogę i dochodzimy do celu.
„Puzata Chata” to mekka turystów. Niby sieciówka, czy raczej bar mleczny, ale z prawdziwym ukraińskim jedzeniem. Tu spróbujesz solianki- zupy z kiszonych ogórków, mięsa, kiełbasy, oliwek, pomidorów, kaparów. Podaje się ją z plasterkiem cytryny i kleksem ze śmietany. Baaarrrdzo rozgrzewająca potrawa.
Wybór jest ogromny. Jest wokół tego miejsca dużo szumu. Jedni chwalą, inni odradzają. Chcesz mieć wyrobione zdanie? Po prostu zajrzyj.
Tu kończymy pierwszy dzień. Wracamy do pokoju, robiąc po drodze zakupy w małym osiedlowym sklepiku.
Dzień 2
Wychodzimy z mieszkania koło 9. Prostą drogą kierujemy się w stronę Prospektu Swobody (deptaka). Przechodzimy koło kolumny Adama Mickiewicza i ruszamy wzdłuż głównej drogi. Będziemy przechodzić obok sklepu Roshen. To odpowiedni moment, by kupić czekoladki na prezent. Na niektórych jest panorama Lwowa lub nazwa miasta.
Szczegóły we wpisie:
Po kilku minutach stajemy przed kościołem św. Andrzeja. Musimy chwilę zaczekać, bo właśnie skończyło się nabożeństwo i ludzie wychodzą ze środka. Stamtąd kierujemy się w stronę synagogi.
Szczegóły we wpisie:
Właściwie to nie jest synagoga a zaledwie pomnik , w miejscu, w którym stała. Została nazwana „Złota Róża” od imienia żony fundatora. Niemcy wysadzili ją w powietrze a na sąsiednim budynku widać zarys łuków. To nie jest jedyny powód dla którego się tam znaleźliśmy. Otóż w miejscu synagogi stoi teraz pomnik z przejmującymi fragmentami w języku polskim i hebrajskim. Warto to zobaczyć i przeczytać.
Szczegóły we wpisie:
Kawałek dalej, dosłownie dwie minuty przechodzimy obok cerkwi Uspieńskiej lub Wołoskiej. Tak, czy inaczej obie nazwy są poprawne. Cerkiew otwarta tylko podczas nabożeństw, więc mogłam zaledwie zajrzeć przez kratę. Natomiast tuż po wejściu jest otwarta kaplica Trzech Świętych Hierarchów.
Postanowiliśmy zrobić przerwę. Byliśmy głodni. Wprawdzie przed wyjściem z domu skubnęłam co nieco, nie zmienia to faktu, że tu wszędzie są restauracje, puby, cukiernie… Wszędzie! Oczywiście mówię tu o okolicach rynku.
Szczegóły we wpisie:
Było ciepło. Usiedliśmy na powietrzu przy stolikach należących do pobliskiej Chinkalni. Restauracja była na naszej liście, choć w zupełnie innym miejscu. Tam zamknęli, tu otworzyli. Ważne, że ilość się zgadza. Ciekawa sprawa, że menu dostaliśmy w języku polskim, a na stolikach widniał namalowany napis „Stare Miasto”.
Pierożki Chinkali z mięsem i rosołkiem oraz chaczapuri po Adżarsku. Brzmi egzotycznie a smakuje rewelacyjnie!
Ruszamy na „pchli targ”. Są tu we Lwowie przynajmniej dwa takie znane. Jeden z nich jest na ulicy Fedorowa, wokół jego pomnika. Kupisz tu stare czasopisma, komiksy, medale, trafi się i popiersie Lenina i rosyjska gwiazda. Dżem, mydło, powidło…
Szczegóły we wpisie:
Odbijamy w stronę rynku. Przed nami ciekawe miejsce: Apteka- Muzeum. Wciąż działająca apteka otwiera swoje pokoje dla turystów. A jest na co popatrzeć. Podobno bywał tu sam Casanova 🙂
Przejście całości zajmuje trochę czasu, więc najlepiej na spokojnie przeznaczyć na to kilkadziesiąt minut.
Szczegóły we wpisie:
I takim to sposobem dochodzimy do najstarszej dzielnicy we Lwowie : Ormiańskiej. Byliśmy tam pierwszego dnia, ale tak nam się podobało, że postanowiliśmy pobyć tu nieco dłużej.
Obeszliśmy dzielnicę wszerz i wzdłuż. Z jednej strony uliczka jest zaślepiona. Na drugim końcu jest Katedra Ormiańska. Tam również z przyjemnością przyszliśmy drugi raz.
Szczegóły we wpisie:
Właśnie w Dzielnicy Ormiańskiej jest restauracja „Chleb i wino”. Są tam polskie napisy na ścianach. Zdjęcia przedwojennego Lwowa i stare sprzęty. Można zjeść CZARNEGO hamburgera i napić się tradycyjnej, palonej na piasku, kawy.
Wracamy na godzinkę do domu, żeby odpocząć, wziąć prysznic, naładować baterie w aparacie i telefonie.
Przed nami jeszcze druga część dnia.
Po przerwie zaczynamy od Pałacu Potockich. Jest dokładnie na wprost naszego mieszkania. Wystarczy przejść przez drogę.
I tu czeka mnie kolejny zawód: obrazy Malczewskiego pojechały do Odessy. Po raz kolejny pytam : Dlaczego TERAZ?
Pałac jest duży z mnóstwem obrazów. Trzeba trochę czasu, żeby go dokładnie obejrzeć.
Szczegóły we wpisie:
Czas na obiad, więc przechodzimy przez Prospekt Swobody i przed pomnikiem Tarasa Szewczenki skręcamy w stronę rynku. Przy ulicy Katedralnej 3 znajduje się restauracja „Frankowa Kuźnia”. Rewelacyjne jedzenie, odrobinę droższe, niż w innych miejscach, ale WARTO. Jedzenie zapiekane w piecu, w glinianych naczyniach.
Jesteśmy po obiedzie, więc leniwie ruszamy dalej. W prostej linii od „Frankowej Kuźni” stoi ciekawy budynek: Kaplica Boimów. Kiedyś był tu cmentarz, z którego zostawiono jedynie tą kaplicę. Wnętrze przepiękne, szczególnie sufit zwraca uwagę.
Szczegóły we wpisie:
Kolejny raz spacerujemy po rynku. Wciąż jeżdżą tu tramwaje- nieprzerwanie od czasu wojny. Przechodzimy w pobliżu Ratusza i odnajdujemy wejście do kolejnego muzeum.
Szczegóły we wpisie:
Włoskie Podwórko zwane było kiedyś „Małym Wawelem” i każdy kto na nie spojrzy wie dlaczego.
Latem działa tu restauracja. Muzeum jest niewielkie i nie utkwiło mi w pamięci. Natomiast zapamiętałam kapciuchy, które musiałam założyć, żeby wejść do środka…
Szczegóły we wpisie:
I w taki sposób dotarliśmy do miejsca, gdzie skończyliśmy zwiedzanie w południe, do dzielnicy ormiańskiej. Na wprost restauracji „Chleb i wino” znajduje się restauracja „Lampa Naftowa”.
Oryginalny wystrój, drinki podawane w probówkach. Można skorzystać ze stolików na dworze. Jedyny minus jest taki, że przed budynkiem zatrzymuje się wiele wycieczek i właściwie nie ma tu prywatności.
Polecam rybę wędzoną gotowaną z warzywami.
Dzień 3
Trzeciego dnia wyszliśmy z mieszkania parę minut po siódmej. Spieszymy się , bo od 8-mej rano w restauracja Baczewski wydaje swoje słynne śniadania.
Dowiedziałam się, że kolejka ustawia się tu już około wpół do ósmej i wpuszczają tylko określoną liczbę osób. Plus jest taki, że jak już dostaniesz się do środka to siedzisz ile chcesz – co najmniej godzinę. Gra pianista na żywo, przysługuje ci 1 kawa, 1 lampka szampana lub wina i na tym koniec limitów. Jesz ile zmieścisz. Jest w czym wybierać. Jedzenie jest naprawdę dobre. Warto swoje odstać.
Przechodzimy przez rynek w stronę muzeum „Arsenał”. Jest tam ciekawa ekspozycja broni: w tym sztandar, który jest z bitwy pod Grunwaldem. Niestety w środku jest bardzo ciemni, więc zapalają dużo lamp. Odblask był tak duży, że żadne zdjęcie nie wyszło ostre. A szkoda.
W planie mieliśmy Cmentarz Łyczakowski.
W pobliżu Arsenału jest przystanek. Zatrzymują się tu tramwaje, autobusy i marszrutki. Weszliśmy do marszrutki, czyli małego, bardzo starego busika. Ludzie wchodzili i wchodzili… na każdym przystanku. Można się bardzo zdziwić ile osób może się zmieścić w takim busiku! Droga jest krótka, ale w tej temperaturze i ciasnocie jest mega trudno wystać te parę minut. Pot dosłownie cieknie po plecach. Ekstremalne przeżycie!
Mapka pokazuje trasę, jaką pokonuje tramwaj i marszrutka od przystanku pod Arsenałem do Cmentarza Łyczakowskiego.
Do zobaczenia Cmentarza Łyczakowskiego nie trzeba nikogo namawiać. Ponieważ cmentarz ma status: muzeum, należy zapłacić za wstęp. By obejść całość w poszukiwaniu grobów z mojej listy potrzebowaliśmy około 3 godziny. W tym również był wliczony Cmentarz Orląt Lwowskich i górka Powstańców Styczniowych.
Szczegóły we wpisie:
Wybraliśmy powrót do pokoju na własnych nogach. Chcieliśmy zobaczyć więcej miasta, nie tylko ścisłe centrum. Droga powrotna zajęła nam około godziny.
Po drodze wstąpiliśmy na obiad do libańskiej restauracji „Beirut Hall”. Skąd kilka minut do naszego pokoju. Trzeba się odświeżyć, bo w planie jest jeszcze wieczór w Operze Lwowskiej.
Ubraliśmy się elegancko i wyruszyliśmy w stronę Prospektu Swobody. Teraz jest czas by spokojnie pospacerować. Przed nami wieczór w Operze Lwowskiej. Jeszcze przed wyjazdem zarezerwowałam bilety na balet. To najlepszy sposób na zwiedzenie opery.
Szczegóły we wpisie:
Jeszcze przed rozpoczęciem spektaklu poszliśmy do restauracji POD operą, gdzie podobno jest zaślepiona rzeczka Pełtwa. Przeszliśmy przez mały mostek i zamówiliśmy zupę gulaszową. Restauracja nazywa się „Lewy brzeg” choć w internecie króluje nazwa „Undergunt”.
Spektakl mnie zauroczył. Aż dziwne, bo to nie moje klimaty. Może taki dobry… a może miejsce wyjątkowe? Trudno powiedzieć. Wybrałam balet : „Jezioro Łabędzie”. Były inne opcje, ale akurat to wydało mi się najodpowiedniejsze. Bilety wydrukowałam, ale równie dobrze mogłam je mieć na telefonie.
Szczegóły dotyczące rezerwacji biletu, we wpisie :
Po spektaklu w operze ruszyliśmy na rynek, by pożegnać się ze Lwowem. Właśnie na rynku, w restauracji „Teatr Piwa Prawda” wieczorami – na żywo, gra zespół. Ludzie przychodzą posłuchać muzyki, napić się piwa, pogadać. Na poręczach wisiały plastikowe butelki. Podczas któregoś z utworów, ludzie siedzący przy stolikach uderzali w poręcze tymi butelkami w takt muzyki. Niesamowite wrażenie.
Tu się skończyła nasza przygoda ze Lwowem.
Na pewno tu jeszcze wrócę, bo duża część mojego serca została na Ukrainie.